2011/05/04

zeroosiem/drzewa i pośrodku

Słyszeliśmy głosy zza ściany, wędrując po lesie wspólnych porozumień. Oddalaliśmy się od słów – pudełek, których zawartość jest wciąż zagadką – przypatrując się liściom i przenikającemu przez nie światłu, biorąc udział w rytmie czegoś żywego, organicznego, do czego dostrajała się każda cząsteczka naszej biologii. Twarze z makijażem krwi i na początek stłoczone głosy w przejściach podziemnych, dynamizm psa na smyczy i dynamizm szyn pod ziemią, wreszcie wyłaniamy się wprost z ziemi, z brudnymi twarzami, dłońmi – wkraczamy do lasu. Patrzymy na siebie w półmroku, nigdy tak brzydcy, pomarszczeni, zmęczeni, wyciągamy dłonie, niewiedząc jakby, że plony w tym roku są wyjątkowo ubogie. Pozwalamy sobie od czasu do czasu na zadawanie bólu, kalecząc się gałęziami lub bijąc pięściami w pnie. Naprężamy mięśnie, spodziewając się bólu, który nie nadchodzi – podobnie jak nie nadchodzi kres wyprawy. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że patrząc czasem w ciemność, widzę kształty, których nie dostrzegłbym tam w żadną inną noc. Idziemy w milczeniu, wijąc się przy ziemi, nierozpoznając własnych ciał, niepytając też, czym się staliśmy. Zaczynam rozpoznawać drzewa i ziemię, oświetl nam resztę drogi.


*

No comments:

Post a Comment